Ależ Franza musiał być z siebie dumny oglądając sparing kadry naszych orłów-nielotów z Estonią. Widzę oczami wyobraźni jak promienieje, siedząc przed telewizorem i patrząc jak stworzony przez niego mechanizm - pomimo zmiany głównego inżyniera - wciąż operuje, jakby to on wszystko kalibrował.
Wyobrażam sobie też, że Waldemar Fornalik tak wesołego lica nie miał. Co więcej, wydaje mi się, że nie docenił on poświęcenia z jakim Franuś budował dla niego kadrę na eliminacje do mundialu, o czym wszędzie trąbił. Patrząc jak grała na największym turnieju sportowym jaki odbył się w Polsce łatwo stwierdzić, że poświęcił dla tego przygotowywanie jej na Mistrzostwa Europy, co teoretycznie powinien był robić. Patrząc na nieporadnych polskich kopaczy nie miałem żadnej wątpliwości, że patrzę na ten sam zespół, który jeszcze nie tak dawno skompromitował się na Euro.
Tak, mam świadomość tego, że piłkarze mieli jeszcze "w nogach" ciężkie okresy przygotowawcze. Wiem, że przez to brak im dynamiki, wytrzymałości, a czasem i siły. Ale przecież od tego, że nogi są cięższe nie zapomina się, jak nimi kopać.
Nie potrafię z całą pewnością powiedzieć dlaczego kadra gra tak słabo. Ale wiem, gdzie zacząłbym odpowiedzi na to pytanie szukać. W końcu suma umiejętności naszych piłkarzy na pewno przewyższała talenty Estończyków. Niestety, pomimo tego że w zasadzie Panowie Piłkarze biegają wspólnie z orzełkiem na piersi już tyle czasu ciągle nie tworzą kolektywu. Powodów może być wiele, ale głównym, odwiecznym i niestety ciągle narastającym jest PZPN. Związek, któremu najbardziej powinno na rozwoju piłki zależeć jest jej największym hamulcem. Hamulcem, którego wajchę mocno trzyma i ani myśli puścić Antoni Piechniczek na szczęście coraz bardziej kruszejący przed kominkiem w swoim domu w Wiśle. To on jest najgłośniejszym orędownikiem mitycznej, równie wiecznej i odpornej na otaczającą ją rzeczywistość polskiej myśli szkoleniowej. Dzięki niej kolejnym katem, który będzie się metodycznie i bezrefleksyjnie rozprawiał z marzeniami kibiców kopanej nad Wisłą został Waldemar Fornalik.
Od początku pojawiały się w mediach wątpliwości co do tego jak się sprawdzi w pracy z reprezentacją ponad trzydziestomilionowego kraju człowiek, który nawet nie podokazywał w europejskich pucharach. Co tam nawet puchary, nie pracował nawet w dużym klubie na rodzimym podwórku. Nie było mu dane poczuć co znaczy ogromna presja. Nie czarujmy się, pomimo wysokiego miejsca w lidze Ruch Chorzów do potęg dawno już nie należy i nie prędko znowu należeć będzie. Na całe szczęście w kadrze jest ktoś taki jak Robert Lewandowski, który obiecał zaopiekować się swoim przełożonym i pomóc mu w aklimatyzacji. W końcu, co tu dużo mówić, nasz najlepszy snajper miał o wiele więcej do czynienia z piłką przez duże P niż poczciwy Waldek. Co prawda po meczu nie powstrzymał się od uszczypliwych komentarzy co do dobranej przez swojego szefa taktyki, ale w sumie jako osoba, która gra w piłkę w Bundeslidze miał do tego zupełne prawo.
Również dzięki rodzimym trenerom już na początku września nie ma w europejskich pucharach polskich klubów. Autentycznie tęsknie za czasami, kiedy nasi zbierali łomot od klubów, których sama nazwa uruchamiała wyobraźnię, która nie mogła być trzymana w ryzach na myśl o tym, że już zaraz "nasi" będą próbowali przedryblować zawodników Barcelony, Realu, czy Manchesteru United i jeszcze im takie dryblingi z głowy wybić. To prawda, że i teraz wyobraźnia nie pozostaje bezczynna, ale od paru ładnych lat musimy z niej korzystać próbując sobie cokolwiek wyobrazić na temat coraz bardziej egzotycznych i anonimowych piłkarzy wyrzucających bez pardonu kolejne nasze klubowe dream teamy. Czyżby nie słyszeli o naszej myśli szkoleniowej? Czy nie wiedzą, że nasza reprezentacja dwukrotnie była trzecia na świecie? Cóż z tego, że ostatni raz 30 lat temu, a od tego czasu nie wyszła z grupy?
Przy okazji Euro powstało w Polsce kilka wspaniałych aren piłkarskich, których mogą nam pozazdrościć w całej Europie, a może i na świecie. W piłce, z niewiadomych powodów pojawiają się coraz większe pieniądze. Cóż, z tego że cała ta otoczka to kolorowa fasada mająca zasłonić leżącą w gruzach polską piłkę przygniecioną betonem z PZPN? Niech nikogo nie zmyli nowoczesny, wspaniały Stadion Narodowy. Moment, w którym będzie można identyfikować z nim nasz sport narodowy ciągle się oddala. Póki co najlepszym symbolem polskiej piłki pozostaje ś.p. Stadion Dziesięciolecia - cmentarzysko wielkiej piłki, gdzie każdy bez skrupułów martwił się tylko o własny interes i o to żeby jak najszybciej i jak najwięcej zarobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz