poniedziałek, 19 stycznia 2015

Triumf słodko - kwaśny.




Dałem się omamić. Chociaż "sceptyk" to w odniesieniu do mnie, bardzo ostrożne określenie, jak chyba każdy fan Arsenalu wpadłem w ekstazę po zdecydowanym i w pełni zasłużonym zwycięstwem nad The Citizens. Ale coś mi tu nie pasowało.
Początkowo jednak ignorowałem to uczucie, które nieśmiało zgłaszało niepokój związany z niedzielnym sukcesem. Nie co dzień wszak zdarza się, żeby "mój" Arsenal wygrywał z kimś z ligowej czołówki. Zazwyczaj kwestią nie jest to, czy Kanonierzy wyjdą ze spotkania z tarczą, czy na tarczy, a to jak bardzo się skompromitują. A tu w niedzielę, w hicie kolejki nie tylko pokonali zespół z Top 4 nie tracąc gola, ale był to w dodatku obecny mistrz kraju i jednocześnie jedna z najlepiej uzbrojonych drużyn w Europie.

Cieszyłem się, przeglądałem sieć w uśmiechem na ustach, choć raz po prestiżowym spotkaniu racząc się memami i twittami, w których piłkarze Arsenalu byli pozytywnymi bohaterami. Ale wertując kolejne strony na jednej z nich natrafiłem na tytuł obwieszczający, że zwycięstwo nad "Hałaśliwymi sąsiadami" Czerwonych Diabłów to najgorsze co mogło się w tym sezonie przytrafić Kanonierom. I kiedy klikałem w link głosy, które dotychczas nieśmiało szeptały z tyłu głowy doszły w pełni do głosu. Już nie musiałem czytać tego artykułu, zanim mój wzrok spoczął na pierwszym akapicie wiedziałem o czym będzie ten tekst. Co więcej w pełni się z nim zgadzam.

Oto bowiem może czekać nas prawdziwa katastrofa. Wenger może uwierzyć, że nie potrzebuje w oknie zimowym wzmocnień. Grozi nam, kibicom piłkarzy z The Emirates, że Boss zadowoli się zakupem juniora Legii i przystąpi do decydującyh o losach tegorocznej kampanii spotkań z niepewną drugą linią i wiecznie poszarpaną kontuzjami obroną.

Tak, to prawda, że na Etihad Bellerin i Coquelin zagrali niemal wzorowo, ale są to zawodnicy jeszcze młodzi, którzy nie gwarantują na dłuższą metę, niestety stabilnej, wysokiej dyspozycji i będą mecze natchnione zapewne przeplatać występami średnimi i kompromitującymi. Arsenal potrzebuje natomiast chociaż w tych dwóch formacjach - pomocy i obronie wzmocnień. Co do śodkowej formacji mówimy oczywiście o piłkarzu zorientowanym defensywnie, ponieważ w ataku, o ile wszyscy się wykurują (tu zróbmy sobie chiwlę przerwy na salwy śmiechu, które pojawiają się przy okazji fantazji o braku rekonwalescentów w gabinetach na The Emirates) będzie Boss miał kłopot bogactwa. Oczywiście zakłdamy też, że kontuzje ominą Sancheza, bo wtedy trzeba by się też rozejrzeć za klasowym napasnikiem.


I tak nad tym rozmyślając moją eksplozję radości zaczął coraz mocniej dusić blady strach. Do dziś mam bowiem w pamięci jedną z konferencji prasowych Wengera sprzed kilku lat, kiedy to zapytany dlaczego nie dokonał żadnych znaczących wzmocnień w oknie transferowym Boss odpowiedział: "Nie potrzebujemy wzmocnień. Mamy przecież Gervinho." Tym, którzy nie pamiętają chciałem przypomnieć, że grę Iworijczyka w tamtym sezonie można podsumować jednym, krótkim filmikiem:

                                     

Niechęć francuskiego szkoleniowca do wydawania pieniędzy jest powszechnie znana. Zwłaszcza, jeśli ma to robić w zimowym okienku transferowym, którego zniesienie niejednokrotnie postulował. To zwycięstwo dało mu argumenty, których potrzebował, żeby uciszyć wszystkich tych, którzy słusznie domagaja się wzmocnień. Stoi przed nami widmo kolejnego Gervinho, a te tak słodko teraz smakujące trzy punkty mogą się wszystkim fanom The Gunners na koniec sezonu odbijać czkawką.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz